Edward Chisholm "Kelner w Paryżu", Co ukrywa stolica smaku?, przełożył Jakub Jedliński,
Najlepszą rekomendacją dobrej kuchni są liczne, nieustannie pozajmowane stoliki w restauracji. I rozchodzące się pocztą pantoflową informacje na jej temat. Dlatego nierzadko mówi się, że gdzie jedzeniem delektuje się wielu "lokalsów", tam warto wejść na obiad czy kolację.
Pod koniec ubiegłego roku miałam okazję być służbowo w Paryżu przez kilka dni. Dopiero wieczorem mieliśmy czas, żeby usiąść i porządnie zjeść, a miejsca polecone nam przez osobę zamieszkującą od wielu lat stolicę Francji, okazały się strzałem w dziesiątkę. Pierwsze to niewielkie bistro serwujące kuchnię baskijską i niedrogie jak na Paryż @chezgladinesparis. Drugim była natomiast @aubergeaveyronnaise. W obu miejscach niezwykle sympatycznie i tłoczno, żadnych białych obrusów, na które strach wylać cokolwiek, za to wszechobecna biało–czerwona kratka, sympatyczna obsługa, a w serwującej kuchnię oksytańską z okolic departamentu Aveyron kursujący pomiędzy stolikami kelnerzy, między innymi krojący apetyczne millefeuille bądź wydający na talerze gości prosto z garnka ciągnące się, gorące aligot, o który z resztą rozmawiają w pewnym momencie, prowadząc dysputę o domowej kuchni, bohaterowie "Kelnera w Paryżu."
Dość jednak opowieści o kuchni, bo ona jest jedynie dodatkiem do książki opisującej ciężką pracę tych, których na co dzień, no może poza kelnerami, nie widzimy zachodząc do restauracji. Pracujących codziennie po kilkanaście godzin, często na czarno, bądź za najniższą pensję, emigrantów, ustawionych w hierarchii społecznej na samym jej dole. Będących nieprzerwanie na nogach pracowników, których można bez zająknienia zwolnić, o których zwykle nie myślimy, delektując się przepysznym deserem bądź popijając kolację lampką dobrego wina. Gdybym miała "Kelnera w Paryżu" zaliczyć do któregoś z gatunków literatury, uplasowałabym go pomiędzy powieścią, biografią i reportażem wcieleniowym, bo jego zawartość jest opowieścią młodego Brytyjczyka, który przyjechał do Francji marząc o karierze pisarza, a w rezultacie spędził długie miesiące jako pikolak – chłopak od wszystkiego w jednej z paryskiej restauracji.
Będący dla jednych kolejnym obcym w dodatku przedstawicielem Zjednoczonego Królestwa, dla innych trampoliną do potencjalnego awansu, bo znający język angielski, który chętnie z pomocą nowego "l'Anglais" doskonalą inni, musi zrobić wszystko, by nie dać się wykorzystać ani wyrzucić z pracy.
Pamiętacie może "Zaklęte rewiry", świetny film z udziałem młodziutkiego Marka Kondrata w roli Romana Boryczki, chłopaka ze wsi, który rozpoczyna pracę porywacza w hotelowej restauracji, by potem piąć się coraz wyżej? "Kelner w Paryżu", swoją historią, trochę go przypomina. W dodatku w przeciwieństwie do wielu pojawiających się ostatnimi laty reportażowych publikacji o różnych grupach zawodowych, tę multigatunkową opowieść o kulisach pracy za drzwiami restauracji, czytałam z nieskrywaną przyjemnością.