„Gdzie nie sięgają zorze” to wyjątkowy debiut Pauliny Piontek, który doczekał się swojej premiery mimo dość nieoczekiwanych komplikacji. Dziś nie będę się na tym skupiać, pozwolę sobie tylko na dygresję, że może tak miało być? Może ta historia miała mieć swoją prawdziwą premierę właśnie teraz (dokładnie 17/05/2024), kiedy mogliśmy doświadczyć tego wyjątkowego zjawiska, jakim jest pojawienie się zorzy na naszym niebie? Wyjątkowy i magiczny czas na premierę wyjątkowej i magicznej historii. Coś w tym może być, lecz teraz skupmy się na samej opowieści, gdyż jest o czym mówić.
Pod piękną okładką kryje się wciągająca historia fantasy, urzekająca swoim klimatem. Już na samym początku autorka wzbudza w czytelniku ciekawość i sprawia, że nie możemy doczekać się, aby dowiedzieć się, co będzie dalej. Czytając dalej, zanurzamy się w piękny i jednocześnie niebezpieczny świat, w którym strach o jutro przeplata się z iskierką nadziei, walka o przyszłość oraz spokój jest na porządku dziennym, a przyjaźń musi liczyć się ze stratą. Natrafimy tu na momenty smutne, humorystyczne, wzruszające, ale także na chwile grozy. Jest tu magia, są runy, przygoda, czarownice, wilki oraz pewien tajemniczy i przystojny łowca z zasadami, który mocno zaskakuje. Dodatkowo mamy tu ukazaną siłę przyjaźni, siostrzanego oddania, trudne relacje rodzinne, pradawne wierzenia, a także delikatny wątek romantyczny. Wszystko to pięknie tworzy jedną spójną historię, w której każdy coś dla siebie znajdzie.
Prosty, lecz jednocześnie obrazowy język autorki mocno oddziałuje na czytelnika i wprowadza go w niezwykły klimat całej historii, sprawiając, że czuje się, jakby sam był jej częścią. Czytając opisy gór, lasów czy samej podróży, czułam się, jakbym stała obok bohaterów. Zamykając oczy, widziałam zorzę nad szczytami, czułam zapach przebiśniegów, ciepło ognia w kominku czy też słyszałam wycie wilków.
Jeśli chodzi o bohaterów, mamy tu całkiem spore i różnorodne grono. Niektóre postacie są bardziej wyraziste, inne trochę mniej, lecz każda napotkana postać ma swój wyjątkowy charakter, co sprawia, iż nie mamy tu do czynienia z „zapychaczami”, co jest dla mnie ogromnym atutem. Dodatkowo warto wspomnieć, że są to postacie wykreowane w sposób wiarygodny, a w tym gatunku różnie z tym bywa. Bohaterowie popełniają błędy, ponoszą ich konsekwencje, bywają pełni sprzeczności. Wszystko to sprawia, iż stają się nam bliżsi. Dobrze to widać na przykładzie Alviry, w której emocje odkrywamy zagłębiając się w kolejne rozdziały, możemy ją lepiej zrozumieć oraz poznać.
„Gdzie nie sięgają zorze” to wspaniały debiut, który zapada w pamięć. Jest to idealna pozycja dla osób, które uwielbiają fantastykę, nordyckie klimaty czy też dobrą przygodę. Ta książka nie tylko sprawiła, że dobrze się przy niej bawiłam, zapominając o całym świecie, ale też przypomniała mi, za co kocham ten gatunek. Autorce jeszcze raz gratuluję debiutu oraz dziękuję za zaufanie, a Was, kochani, zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję, gdyż po takie debiuty warto sięgać.