Nigdy w Łodzi nie byłam, a to co o niej słyszałam nie zachęcało mnie specjalnie do odwiedzin. Ale myślałam sobie, że to tylko takie ludzkie gadanie, przecież w każdym mieście jest lepiej i gorzej. Cóż, po lekturze "Detoksu" zdecydowanie tam nie zawitam.
Tomasz Kawęcki mógł być jednym z najlepszych policjantów tamtejszego wydziału. Mógł, ale wybrał drogę zatopienia swoich problemów w alkoholu i stał się zakałą, wyklętym kolegą, który sprawia więcej kłopotów, niż przynosi pożytków. W momencie, gdy w jednym z setek wynajmowanych mieszkań policjanci odkrywają zmasakrowane zwłoki młodej, ślicznej dziewczyny, on leży pijany w samochodzie. Jednak w chwili przerwy pomiędzy jednym a drugim turnusem alkoholowego zjazdu, coś na tyle intryguje Kawęckiego w tym temacie, że postanawia przyjrzeć się jej bliżej. Na trzeźwo. Okazało się, że ten brutalny mord bardzo przypomina inny, sprzed kilku lat. W całość jest zamieszana nie tylko mafia, ale i osoby z palestry, prawnicy i prokuratorzy... Jakby tego wszystkiego było mało, okazało się, że zabójca przed dokonaniem ostatecznej czynności kazał psu zgwałcić ofiarę. Jak to nie jest ostateczne bestialstwo, to nie wiem co nim jest. "Detoks" to książka brudna. Przesiąknięta kłamstwami, intrygami, motaniem. Tam nikt nie jest krystalicznie dobry, prawy i poświęcający się dla sprawy. To smutny obraz pokazujący, że nawet ci, którzy powinni stać po stronie sprawiedliwości i praworządności stoją tam dlatego, że to opłacalne. Albo po to, zbyt...